Spis treści
Jak pokonać blokady pisarskie?
Rozmowa z Anką Nitą, psycholożką, która pomaga w poznawaniu siebie i wprowadzeniu zmian przy pomocy pisania. Rozmawiamy o tym, skąd się bierze brak pewności siebie, o blokadzie twórczej oraz o lęku przed popełnieniem błędu… oraz jak z tym walczyć.
Anka Nita
Jak pokonać blokady pisarskie – transkrypcja odcinka podcastu
Kornelia: W dzisiejszym odcinku porozmawiamy sobie o kwestiach, które pojawiły się, gdy kilka tygodni temu przeprowadziłam ankietę dotyczącą problemów pisarzy i aspirujących autorów. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że ich największe trudności wcale nie dotyczą tego, jak napisać, wydać czy zareklamować książkę, lecz tego, że mają blokady związane z weną twórczą, strachem przed popełnieniem błędów merytorycznych i tak dalej. Zebrałam wszystkie te problemy w jedną zgrabną stertę i zaprosiłam do rozmowy Ankę, która ma bardzo specyficzne podejście do pisania. Wiedzą o tym wszyscy, którzy ją dobrze znają. Myślę, że to odpowiednia osoba, która może nam o tym wszystkim powiedzieć. Cześć, Anka, bardzo mi miło, że tu ze mną jesteś.
Anka: Cześć, dziękuję Ci bardzo za zaproszenie.
Kornelia: Opowiedz, kim jesteś, czym się zajmujesz i dlaczego jesteś tutaj ze mną.
Anka: Nazywam się Anka Nita, jestem psycholożką i pomagam w poznawaniu siebie i wprowadzaniu zmian do swojego życia przy pomocy pisania, a konkretnie dziennika. To, jak opisujemy siebie i swój świat, ma ogromne znaczenie w naszej codzienności, wpływa na to, co robimy, co osiągamy, jakie mamy trudności na co dzień. W każdej chwili możemy zacząć pisać tę naszą historię dokładnie tak, jak chcemy. Spotkacie mnie na Instagramie w Strefie Otulenia. Ten profil jest skierowany do kobiet, które potrzebują więcej spokoju i równowagi w swojej codzienności. Być może po naszej dzisiejszej rozmowie będziecie mieli jakieś pytania, więc możecie się ze mną tamtą drogą skontaktować.
Kornelia: Ja jestem tą osobą, która stawia opór, jeżeli chodzi o pisanie, bo wolę rozmowy.
Anka: Złamiemy cię w końcu.
Kornelia: To nie przypadek, że mój podcast to rozmowy, a nie tylko moje gadanie do pustego pomieszczenia. Ja bardzo lubię rozmawiać. Natomiast wracając do problemów, które wyłoniły się z tej ankiety, zebrałam je w cztery podpunkty. Pierwszy z nich, który pojawiał się najczęściej, to problem pewności siebie. Autorzy pisali, że boją się, że ich książka nie odniesie sukcesu. Pytanie, jak walczyć z takim brakiem pewności siebie? Jak to pokonać, jak się przełamać, żeby wreszcie zacząć pisać i na przykład promować swoją twórczość?
Anka: Czy mamy dużo czasu?
Kornelia: Mówiłam przed rozpoczęciem odcinka!
Anka: Pewność siebie to temat bardzo długi i szeroki, ale skoro mamy się zmieścić w czterdziestu pięciu minutach… To długa historia związana z przekonaniami, z tym, co myślimy o sobie, co o sobie mówimy i jak bardzo dobrze czujemy się z naszymi decyzjami. Skąd się to wszystko wzięło? Jak to psychologia lubi mawiać – z naszego dzieciństwa. Przekonania powstają w naszym najwcześniejszym dzieciństwie, gdy słyszymy: nie biegaj, bo się przewrócisz, nie rusz, bo zepsujesz, nie biegaj, bo się spocisz. To w nas rośnie, bo przyjmujemy za pewnik to, co mówią do nas rodzice czy inne ważne dla nas osoby. Kiedy jesteśmy dziećmi, przyjmujemy to bezkrytycznie, bo przecież oni wiedzą, oni są mądrzejsi. W rezultacie potem jest nam trudniej czuć się pewnie z naszymi decyzjami, kiedy musimy zacząć je podejmować samodzielnie. Co z tym zrobić? Przede wszystkim znaleźć w sobie te obszary, które są problemowe, te decyzje, z którymi jest nam źle, i zastanowić się, skąd się to bierze. Co ja mogę z tym zrobić i jak mogę ten lęk pokonać? Jest takie fajne ćwiczenie, polegające na znalezieniu najgorszego możliwego scenariusza w danej sytuacji. Zaczynamy pisać tę swoją historię, sprawdzamy, co takiego złego może się stać.
Kornelia: Gdzieś słyszałam o tym ćwiczeniu. Chyba wiem, do czego zmierzasz.
Anka: Można bawić się na różne sposoby, ale przede wszystkim odkrywamy, czy jesteśmy skłonni podjąć ryzyko. I jeśli tak, to co możemy zrobić, żeby zminimalizować ten lęk? Pewność siebie jest trochę jak mięsień. Możemy ją ćwiczyć. Często mówi się o tym, żeby wychodzić ze swojej strefy komfortu. Ja tego bardzo nie lubię. Wolę mówić o poszerzaniu strefy komfortu. Więc szukamy najmniejszego kroku, który możemy wykonać w tę stronę. Pomalutku szukamy takich rzeczy, które jesteśmy w stanie wziąć na klatę. Sami zobaczycie, że krok po kroku dojdziecie do miejsca, którego wcześniej byście się nie spodziewali.
Kornelia: Przeczytałam gdzieś poradę – niewykluczone, że była autorstwa Mel Robbins, która dzieli się wieloma przydatnymi radami – żeby spisać sobie, co najgorszego może się stać. Bardzo często, kiedy rozpisujemy takie rzeczy, to od razu przeskakujemy do tej najgorszej możliwej opcji. A tak naprawdę po drodze jest milion najróżniejszych drobnych kroków, zanim cokolwiek rzeczywiście się wydarzy. Na przykład chciałbyś wysłać fragment swojej książki do beta readingu, ale od razu myślisz, że tekst spotka się z krytyką i się ośmieszysz. To nie jest prawda. Najgorsze, co się może wydarzyć, to że ktoś to przeczyta, pomyśli: nie interesuje mnie to, i pójdzie dalej. To nie jest dramat. Słyszałam o takim ćwiczeniu, które pozwala zobaczyć, że to, co jawi nam się jako najgorszy na świecie scenariusz, to jest dopiero hen, hen daleko na samym dole listy. Nawet najpoczytniejsi autorzy nie wiedzą, czy ich książka odniesie sukces, bo rynek jest nieprzewidywalny.
Anka: To jest jedna rzecz, a druga jest taka, że mamy wiele przykładów książek, które są beznadziejne, a osiągnęły sukces.
Kornelia: I na odwrót.
Anka: Tak, dokładnie tak. Jest tyle zapomnianych książek w bibliotekach, a są naprawdę fantastyczne. Tak naprawdę dopóki czegoś nie zrobimy, to się nie przekonamy, jaki będzie efekt. Wszystko to, co my sobie wyobrażamy, to są tylko hipotezy. Dopóki ich nie sprawdzimy, nie wiemy.
Kornelia: Widziałam kiedyś w sieci zrzut ekranu z Twittera czy Tumblra, czy czegoś takiego. Tam była przytoczona – nie wiem czy prawdziwa, ale na pewno bardzo inspirująca – anegdota z gabinetu terapeutycznego, od terapeutki, która miała na sesji autora cierpiącego na syndrom oszusta. Posadziła go i zapytała: ile masz lat? Ten ktoś odpowiedział, dajmy na to, że ma tych lat trzydzieści pięć. Okej, czyli jesteś na trzydziestym piątym poziomie bycia człowiekiem. A jak długo zajmujesz się pisaniem? Powiedzmy, że pięć lat. I ona obróciła to w taki sposób: czyli, jeżeli chodzi o bycie człowiekiem, jesteś na poziomie trzydziestym piątym, ale jeżeli chodzi o bycie pisarzem, to jesteś na poziomie piątym. Zastanów się, jak radzi sobie człowiek na piątym poziomie. Jak ty sobie wtedy radziłeś? To wszystko jest procesem, który trwa. Do mnie to bardzo przemawia, bo rzeczywiście ktoś, kto zajmuje się pisaniem od pięciu lat, będzie radził sobie na pewno gorzej niż ktoś, kto zajmuje się tym od lat trzydziestu pięciu.
Anka: Oczywiście. Jeśli ktoś pisze od dłuższego czasu i ma pochowane gdzieś w szufladach swoje pierwsze kroki, niech je znajdzie. Niech przeczyta i sprawdzi, jak daleko już jest. Poza tym od tego są te wszystkie fantastyczne instytucje, beta reading, korekta, redakcja. To jest nie po to, żeby wytykać błędy, tylko po to, żeby książka była jak najlepsza.
Kornelia: Tak, i to też nie jest tak, że każdy pisarz od razu urodził się świetny. Ja zawsze mam z tym problem, bo bardzo często spotykam się u autorów z takim przekonaniem, że oni muszą mieć ogromny talent, muszą mieć wenę. I że powinni usiąść i pisać w natchnieniu niczym Mickiewicz. Pomijając moją opinię na temat twórczości Mickiewicza, to nie jest prawda. W ogóle nie wierzę w coś takiego jak wena, do tego jeszcze za sekundkę wrócimy. Nikt nie rodzi się z umiejętnością pisania. To jest coś, co się nabywa, przede wszystkim przez pisanie i praktykę. I też dzięki wsparciu osób, które się na tym znają, wsparciu redaktorów, korektorów, beta readerów, innych autorów, czytelników i tak dalej. Nawet ci autorzy, którzy dzisiaj są znani i popularni, też nie zaczynali jako wybitni pisarze.
Anka: Wszystkiego trzeba się nauczyć. Tak samo pewności siebie też się uczymy. Uczymy się, wykonując codziennie jakieś małe kroki, małe ćwiczenia, które nas przybliżają do celu. Gdy chcemy nagrać live’a na Instagramie, to też najczęściej nie zaczynamy od tego, że włączamy nagrywanie i idziemy na żywioł, tylko najpierw ćwiczymy. Niektórzy mają naturalny talent do wyskakiwania na główkę ze swojej strefy komfortu, ale nie wszyscy mają w sobie tyle odwagi.
Kornelia: Ja dokładnie tak zrobiłam. Jednego live’a zrobiłyśmy wspólnie z koleżanką. Ona go poprowadziła i zaprosiła mnie, żebym wystąpiła gościnnie. Ale kolejnego live’a, którego zrobiłam, zrobiłam spontanicznie. Miałam akurat trochę luźniejszy dzień, robiłam ankietę na relacjach u siebie. Zorientowałam się, że moje odpowiedzi będą musiały być bardzo obszerne, rozbudowane i że nie zmieszczę tego wszystkiego. I po prostu nagrałam live’a, żeby odpowiedzieć na te wszystkie pytania. Nagrałam to i puściłam. Więc kto nie robi, ten nie robi, ale zdaję sobie sprawę, że to nie jest normalne podejście. Chciałabym jeszcze wrócić do tego, że pewność siebie jest jak mięsień. Jak można go wyćwiczyć?
Anka: Bardzo lubię afirmacje i wizualizacje. Ja wiem, jak to brzmi. One mają bardzo złą sławę, ale to są naprawdę skuteczne ćwiczenia. Nasz mózg, chociaż jest fantastyczny, ma pewien mankament albo może właśnie zaletę, że nawet kiedy sobie coś wyobrażamy, to nasz mózg o tym nie wie i myśli, że to się dzieje naprawdę. Dlatego ja na przykład bardzo lubię oglądać ćwiczenia z Chodakowską i mówię, że sobie ćwiczę. Bo wtedy w mózgu odpalają się te same neurony, które by się odpalały, gdybyśmy naprawdę ćwiczyli. Niestety nie działa to na mięśnie. Ale to jest świetna funkcja naszego mózgu, którą możemy wykorzystać. Możemy sobie wyobrażać sytuację, w której chcemy się znaleźć, i to buduje w naszym mózgu połączenia, które potem nam ułatwiają dążenie do tej sytuacji.
Kornelia: Okej, a ja Ci powiem tak. Nie jestem zwolenniczką afirmacji, bo to według mnie najszybsza droga do frustracji. Jeżeli siedzę na etacie, który mnie psychicznie wykańcza, wynajmuję mieszkanie, za które płacę bardzo dużo pieniędzy, wokół dzieje się dużo różnych złych rzeczy, i w moim życiu, i w życiu moich bliskich, i ogólnie na świecie, gdzie wszystko jest frustrujące, przytłaczające itd., to – jeżeli ja sobie zaczynam wyobrażać, że jestem w tym miejscu, w którym chciałabym być pod każdym względem, czyli np. mam własne mieszkanie, prowadzę udaną firmę, nie muszę się stresować stanem pieniędzy na koncie, wszyscy moi bliscy są szczęśliwi – myślenie o tym, gdzie chciałabym być, w kontraście do tego, gdzie jestem, nie sprawi, że będę się czuła lepiej. Będę sfrustrowana, ponieważ mogę nie mieć drogi wyjścia. Dlatego nie jestem fanką afirmacji, chociaż, jeżeli komuś to pomaga, to oczywiście, jak najbardziej zapraszam. Natomiast wydaje mi się, że u wielu osób afirmacja może budzić frustrację, dlatego że, jeżeli siedzisz w małym, ciasnym mieszkaniu i masz pięć złotych na koncie, a jest połowa miesiąca, to myślenie o tym, że chcesz zarabiać miliony, nie sprawi, że poczujesz się lepiej.
Anka: Oczywiście, bo to nie jest dobra afirmacja. Dobre afirmacje to te, które pomagają. Więc jeśli ja teraz jestem na dnie dna i tam pukam jeszcze od spodu, to nie wyobrażam sobie, że płynę jakimś nie wiadomo jakim jachtem, tylko wyobrażam sobie, że się z tego dna odbijam. Jeśli takie myślenie będzie mi pomagało, że coś tam się zaczyna ruszać, to ja sobie powtarzam: tak, wychodzę z tego. I to jest moja afirmacja, a nie, że płynę jak słonie w galopie pod pełnymi żaglami.
Kornelia: Pytanie, czy to rzeczywiście doda pewności siebie. Bo jeżeli masz kontrast między tym, co sobie wyobrażasz, a tym, co się dzieje, i tym, co chcesz osiągnąć…
Anka: Wystarczy zwykła afirmacja: poradzę sobie. To też jest afirmacja. Dam sobie radę. To pozwala nam się uspokoić i nabrać trochę wiary w siebie.
Kornelia: W takich momentach zazwyczaj nie myślę, że sobie poradzę, tylko myślę o sytuacjach, w których już sobie wcześniej poradziłam. To mi pomaga bardziej niż myślenie o tym, że teraz sobie poradzę, bo to, co się dzieje teraz, mnie przerasta. Ale wspomnienie, że kiedyś działo się coś, co mnie przerastało, i sobie z tym poradziłam, jest dla mnie bardziej budujące. Mała dygresja. Czeka mnie wizyta u dentysty, żeby wyrwać ósemkę. Ja się panicznie boję wyrywania zębów. Miałam już wyrywaną ósemkę u tego dentysty i panicznie się boję. Ostatnio położyłam się spać, przez chwilę nie mogłam zasnąć i miałam slajdy przed oczami: widziałam, jak wchodzę do tego dentysty, siadam na fotelu, on mnie znieczula, wyciąga te obcęgi, i tak dalej. I miałam takie poczucie przerażenia, że muszę to wszystko powtórzyć. A potem pomyślałam sobie: ej, Dąbrowska, już raz tam byłaś, znasz tego lekarza, już raz to ogarnęłaś, przez pięć dni się źle czułaś, ale potem wszystko było dobrze i teraz też tak będzie. Wiadomo, każdy jest inny. Myślę też, że to nie tylko kwestia afirmacji, jeżeli chodzi o budowanie pewności siebie, ale właśnie tego, czy komuś bardziej pomaga patrzenie w przyszłość, czy w przeszłość.
Anka: To jest kolejna rzecz, o której chciałam powiedzieć. Szukamy takich obszarów, podobnych sytuacji czy innych, w których sobie poradziłam, i jak to mogę przenieść na teraz.
Kornelia: Ja różne swoje przejścia miałam, różne rzeczy zdążyłam w życiu przepracować i do mnie bardziej przemawiają konkrety, a nie myślenie o tym, co mogłoby być, bo to dla mnie osobiście niczego nie wnosi. To jest świetny moment, żeby przejść do punktu drugiego, czyli do blokady twórczej i weny, bo wspomniałam, że ja w wenę nie wierzę. To wynika z moich przekonań, dlatego że od zawsze coś pisałam. Nie zawsze były to opowiadania czy wiersze, ale po prostu pisanie, recenzje, jakieś inne rzeczy. I zauważyłam, że odpowiedzią na pytanie, jak pisać, jest po prostu pisanie. Dlatego że nigdy w życiu nie napisałam tylu tekstów, co wtedy, gdy zajmowałam się domem, gotowałam obiady, miałam pracę na pełny etat, dorabiałam sobie korektą i dopiero wtedy, po godzinach zajmowałam się pisaniem artykułów na portal filmowy. W związku z tym jestem przekonana, że na blokadę twórczą i brak weny, w cudzysłowie, najlepsze jest pisanie. Po prostu.
Anka: Trudno się nie zgodzić.
Kornelia: Jest taka technika pisania, która nazywa się free writing. Polega na tym, że kiedy nie wiesz, jak zacząć pisać, po prostu siadasz i piszesz. Nie przejmujesz się szczególnie poprawnością językową czy tym, czy tekst ma sens, tylko po prostu siadasz i piszesz. To jest technika, którą stosowałam, zanim się dowiedziałam, jak ona się w ogóle nazywa. Jeżeli wiem, że muszę napisać tekst, to nie ma znaczenia, czy mi się chce, czy nie chce. Siadam, zaczynam pisać i nigdy niczego nie kasuję. I najczęściej jest tak, że po pół godzinie męczenia się nagle wszystko mi się układa, zaczynam pisać tak, jak trzeba, robię redakcję, przesuwam akapity, przesuwam zdania i nagle mam gotowy tekst.
Anka: To jest cudowna metoda, którą można wykorzystać w dzienniku. Jeśli coś nas blokuje, jeśli chodzi nie tylko o pisanie, ale też o myślenie, o decyzję, to takie swobodne pisanie potrafi fantastycznie odkryć automatyczne myśli, które się pojawiają, a z których my sobie nawet nie zdajemy sprawy. Bardzo często w sesjach swobodnego pisania dowiadujemy się, dlaczego mamy problem z pewnością siebie, co nas blokuje, jakie myśli nam się automatycznie odpalają. Jeśli do nich dotrzemy i będziemy mieć ich świadomość, to wtedy możemy zacząć je przełamywać.
Kornelia: Czyli mówisz: po prostu wziąć zeszyt i zacząć pisać.
Anka: Dokładnie tak. Chociaż wiem, że pisarzom pewnie będzie trudno, bo w swobodnym pisaniu w dzienniku istotne jest to, żeby tego swojego wewnętrznego krytyka trochę uciszyć, żeby się nie zastanawiać nad tym, czy to jest napisane po polsku, czy tam powinien być przecinek, czy kropka, czy to zdanie jest w ogóle zakończone. Ale właśnie wtedy, kiedy uda się wejść w taki stan flow, w połączenie mózgu z długopisem, to wtedy wychodzą najfajniejsze rzeczy. Kiedy przestajemy myśleć nad tym, co piszemy.
Kornelia: Ja w stan flow wchodzę wtedy, kiedy na przykład piszę jakąś recenzję książki, która mnie strasznie zdenerwowała. Nie wiem, czy powinnam mówić o tym publicznie, bo to jest mało pozytywne, ale największy flow mam wtedy, gdy jakaś książka albo film po prostu mnie wkurzy. Kiedy jestem czymś zezłoszczona. Nagrywałam niedawno rolkę o postrzeganiu beta readingu w branży. Mimo tego, że to nagrywanie trwało może dziesięć minut, a potem będzie skrócone do półtorej minuty, to i tak mi już ciśnienie skoczyło. Także nie jestem pewna, czy to jest dobry kierunek przy dzienniku.
Anka: To jest bardzo dobry kierunek przy dzienniku. Ale jest też ważne, żeby nie pisać tylko o tych negatywnych emocjach, choć o nich jest najłatwiej, ale o tych pozytywnych też. Co mi pomogło? Co jest fajne? Co udało mi się dzisiaj zrobić? Jaki kolejny krok zrobiłem w kierunku bycia pisarzem?
Kornelia: Mówisz, żeby zarzucić stary dobry polski zwyczaj narzekania na dzień dobry?
Anka: Narzekanie nigdy nie jest dobre.
Kornelia: Na sam temat narzekania mogłybyśmy nagrać osobny odcinek.
Anka: Dobrze, powiedz tylko kiedy.
Kornelia: Jestem na to bardzo wyczulona, bo mnóstwo osób, nie tylko w branży wydawniczej, uwielbia narzekać, ale nic z tym nie zrobi. Pożegnałam się z paroma znajomymi, ponieważ nie byłam już w stanie słuchać o tym, jak jest im źle, jak oni mnie proszą o rady, po czym nic z tym nie robią. To jest nie na moje nerwy. Mówię takie rzeczy, a jednocześnie nic mi się tak dobrze nie pisze, jak negatywna recenzja książki, która mnie wkurzyła. Więc odczuwam tutaj pewien dysonans.
Anka: Takie silne emocje są cudownym katalizatorem twórczości.
Kornelia: Ostatnio wymieniałam korespondencję z jednym autorem, który napisał mi, że dzięki rozmowie ze mną i jeszcze paroma innymi osobami z branży podjął decyzję, że jednak nie będzie dalej pisać. Że to jest coś nie dla niego, bo dla niego pisanie to jest moment, w którym on jest spokojny, może się wyciszyć, usiąść i pisać w spokoju. A że rzadko miewa takie momenty, to ostatnio nie jest w stanie pisać. Odpisałam mu, oczywiście życzliwie, że myślę, że Sylvia Plath, Ernest Hemingway i Virginia Woolf właśnie się przewracają w grobach ze śmiechu. Że potrzebują spokoju i wyciszenia, żeby pisać? Ale przy takim prowadzeniu dziennika, w kontekście pisarzy, mówisz, żeby nie skupiać się na tym, co nam nie poszło lub czego się boimy, tylko poświęcić temu fragment, ale potem zająć się tym, co możemy z tym zrobić?
Anka: Tak. Sesja pisania dziennika może być zakończona wtedy, kiedy wiemy, co robić dalej. Możemy sobie ponarzekać, oczywiście to też jest ważne, żeby coś z siebie wyrzucić, żeby się oczyścić i te emocje trochę zrzucić, ale idealnie jest wtedy, gdy dziennik jest nie tylko miejscem do narzekania, ale też do szukania rozwiązań.
Kornelia: Okej, myślę, że to będzie dobry moment, żeby przejść do kolejnej kwestii, czyli lęku przed popełnieniem błędów. Myślę, że to jest coś, co bardzo blokuje ludzi. Jeżeli ktoś boi się popełnienia błędów, to problem jest taki, że te błędy rzeczywiście są drukowane. To odnosi się nie tylko do autorów, że jeżeli ktoś popełni błąd merytoryczny, to zostanie to uwiecznione, ale też do redaktorów i korektorów. Nie daj Boże przeoczysz literówkę. W poprzednim odcinku podcastu rozmawiałam o tym, że nie ma drugiej branży, w której byłaby tak zerowa tolerancja dla popełnienia i przeoczenia błędu, mimo tego że poprawia się ich dziesiątki tysięcy w całym procesie. Wydaje mi się, że lęk przed popełnieniem błędów, szczególnie ze strony autorów, bierze się przede wszystkim nie z braku pewności siebie czy jakichś blokujących przekonań, tylko z braku researchu. Dlatego, że jeżeli przygotowujemy się do pisania, mamy odrobione lekcje i sprawdzamy na przykład portrety psychologiczne postaci, to jest nam łatwiej. Pytanie, jak według Ciebie przekonania mogą tutaj rzutować na odczuwanie lęku, bo z mojego doświadczenia wynika, że najczęściej chodzi o brak researchu. Ciekawa jestem, jak Ty się na to zapatrujesz.
Anka: Zależy, o jakich błędach mówimy. Research to jedno, pewność siebie to drugie. Mamy wiele przykładów błędów w książkach. Zawsze będziemy popełniać błędy. Zawsze. Nie ma możliwości, żeby tego uniknąć. Jeśli będziemy pilnować jednego obszaru, to błąd pojawi się w drugim. Musimy się przygotować na to, że błędy będą. I troszeczkę ten perfekcjonizm odpuścić. Może nie całkiem, bo nie chcemy wydać jakiegoś gniota, ale nigdy nie będzie idealnie. Ani za pierwszym razem, ani za drugim, ani nawet za setnym. Zawsze się coś znajdzie. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy są jakieś badania na ten temat, ale przyczyny upatrywałabym w naszych kochanych szkołach, gdzie trzeba było zmieścić się w kluczu odpowiedzi, znać dobrą odpowiedź, wpisywać się w kryteria ocen. Kiedy pisaliśmy coś na polskim, nie było miejsca na kreatywność. Więc teraz mamy w sobie lęk, że coś będzie nie tak. Pamiętam, jak w drugiej czy trzeciej klasie napisałam opowiadanie, w którym siliłam się na wielką literackość. I tam było jakieś powtórzenie w stylu: szedł, szedł daleko. Do dziś pamiętam tę notatkę na tym opowiadaniu: „Tak się nie pisze”.
Kornelia: Ach, moje ulubione komunikaty.
Anka: Jak się nie pisze, kiedy ja to widziałam w tylu książkach.
Kornelia: To fakt, pisanie pod klucz to jest jedna z najgorszych rzeczy, jakie mogą się przydarzyć człowiekowi.
Anka: Dlatego teraz, po tych kilkunastu latach pisania w szkole mamy w głowie to, że musimy się w coś wpasować. A wcale nie musimy.
Kornelia: Jeżeli chodzi o tolerancję dla błędów, jestem pod największym wrażeniem pewnej znanej w sferze blogowej osoby, która wydała książkę na dość niszowy temat. To była książka specjalistyczna, literatura popularnonaukowa, i w tej książce była cała masa błędów. Branża, jak zobaczyła, co się dzieje w tej książce, złapała się za głowę. Że jest mnóstwo rzeczy niesprawdzonych, że są jakieś błędne informacje, ktoś otrzymał nagrodę, chociaż jej nie dostał, i tego typu rzeczy. Po czym tę osobę zapytano, co się właściwie stało, a ona odpowiedziała, że redakcja i korekta dały ciała. I zero poczucia odpowiedzialności za własne błędy i za brak researchu. Jestem bardzo cięta na osoby, które nie dbają o odpowiedni research. Warto po prostu przyznać się przed sobą, że te błędy będziemy dalej popełniać. Trzeba to wziąć na klatę i pójść dalej, ale się tego nie wypierać. A sam fakt, że ktoś popełnił błąd, to ludzka rzecz, tak? Zdaje się, że jest nawet jakieś powiedzenie na ten temat, że to jest normalne.
Anka: Nie myli się tylko ten, kto nic nie robi.
Kornelia: Trochę tak.
Anka: Jeśli chodzi o błędy merytoryczne, to tutaj większość odpowiedzialności jest po stronie autora. Redakcja może potem pomóc, coś sprawdzić, doprecyzować. Ale jeśli autor tego nie sprawdzi…
Kornelia: Od tego jest zespół, żeby go wesprzeć. Kiedyś robiłam korektę książki i wyłapałam jakiś błąd w stylu, że trzeba poczekać dwadzieścia cztery godziny na zgłoszenie zaginięcia dziecka. A to nie jest prawda, bo w Polsce nie ma takiego limitu, to jest wzięte z filmów amerykańskich. Zgłosiłam, bo byłam na etapie drugiej korekty, czyli dwie osoby przede mną to już przeczytały i nikt nie zwrócił na to uwagi. Od tego też jest zespół, że nawet jeżeli autor czegoś nie dopatrzy, to zespół później powinien takie rzeczy wyciągnąć i przypomnieć. Natomiast wydaje mi się, że nie ma sensu tkwienia w lęku przed popełnieniem błędów, bo, tak jak mówisz, po prostu wtedy niczego byśmy nigdy nie zrobili.
Anka: Tak, ja też lubię mówić, że błędy to nie są porażki, tylko lekcje. Kiedy nam się taka historia przytrafi, to możemy się zastanowić, co się wydarzyło, co mogę zrobić następnym razem, żeby tego uniknąć. Czy w ogóle mogę tego uniknąć?
Kornelia: To jest to, o czym rozmawiałyśmy na początku, o pewności siebie. Co mogę zrobić, co mi pomogło, co zadziałało. Mówiłaś, że miałaś problem, jak to wszystko ugryźć, bo dla Ciebie to wszystko się przenika i będziemy tutaj krążyć wokół dziennika i pisania. Więc właśnie do tego zawracamy. Kolejną sprawą, która pojawiała się jako problem wśród autorów, był lęk przed tym, że nie dopną wątków w historii. Podejrzewam, że chodzi o lęk przed nieskończeniem historii w takim sensie, że ktoś zacznie pisać i nie skończy. Jak sobie z czymś takim poradzić? Czy masz jakieś sugestie?
Anka: To chyba wracamy do researchu, do przygotowania się, do pisania dalej. To jest kwestia warsztatu pisarskiego. Ja zawsze lubię, kiedy ktoś pyta mnie, co z tym zrobić, jak jakiś problem pokonać. Odpowiadam wtedy – zajrzyj pod spód. Skąd się to bierze? Weź dziennik, weź długopis, ustaw sobie timer na piętnaście minut i napisz, czego się boisz.
Kornelia: Ja bym się zastanowiła, czy osoby, które tego nie napisały, po prostu nie mają ADHD. Tylko pytanie, czy są tego świadome.
Anka: Tak też może być. Co człowiek, to inna historia i inne przyczyny.
Kornelia: Jak byś przełożyła w takim razie dziennik na kończenie wątków? Jak, za pomocą dziennika, na przykład poradzić sobie z blokadami przed nieskończeniem historii, przed tą obawą, że się nie skończy opowieści, którą się zaczęło?
Anka: Ja bym chyba napisała tę historię swobodnie. Puściłabym wodze wyobraźni, co tam się może wydarzyć.
Kornelia: Co może się stać w historii czy kiedy po prostu będziesz pisać dalej, nie oglądając się na swój lęk?
Anka: Zdecydowanie, trzeba pisać dalej. Jeśli książka nie będzie skończona, to nie będzie książki. Przecież ona nie będzie urwana w połowie. Trzeba ją jakoś skończyć.
Kornelia: (śmiech) Przepraszam, że tak się śmieję, ale to była bardzo głęboka myśl.
Anka: Wiem. Jestem znana z takich głębokich myśli.
Kornelia: Nie martw się, ja też potrafię czasem coś takiego posadzić, ale to mnie teraz rozśmieszyło.
Anka: Jak jest niedopięty wątek, to co dalej?
Kornelia: To też nie jest tak, że we wszystkich książkach zawsze wszystkie historie są dopięte. Ile z was czytało książki, które były zaplanowane na trylogię, po czym okazała się tylko pierwsza, albo, nie daj Boże, tylko dwie pierwsze części. Też masz historię niedomkniętą, bo już trzecia część się nie ukaże. Autor wtedy też ma problem, bo ta historia gdzieś tam dalej w nim siedzi, jest może nawet spisana, ale już nie ma gdzie jej opublikować.
Anka: W takich przypadkach jest jeszcze cudowna instytucja self-publishingu, więc zawsze można sobie tę brakującą część wydać.
Kornelia: Jeżeli ktoś chce się w to ładować. Chciałabym zapytać, czy masz jeszcze jakieś porady dla osób, które właśnie borykają się z takimi problemami, że po prostu boją się pisać, boją się wyjść do ludzi ze swoją twórczością?
Anka: Nie ma innej drogi, niż powoli tę pewność w sobie budować. Otaczać się ludźmi, którzy myślą podobnie do nas, ale wiecie, nie chodzi o takie kółka wzajemnej adoracji, że branża wydawnicza jest taka ciężka i w ogóle. Tylko mieć wokół siebie ludzi, którzy pomagają rosnąć, którzy pomagają osiągać, którzy czasami przytulą, a czasami kopną w tyłek.
Kornelia: W zależności od potrzeb.
Anka: Tak jest. Jeśli zastanowić się w ogóle, po co my chcemy te książki pisać, po co my je chcemy wydawać, co one nam mają dać, to kiedy znamy swój cel, łatwiej jest nam do niego dotrzeć.
Kornelia: A naszym celem jest podbicie świata za pomocą wydanej książki.
Anka: Teraz możemy zadać sobie pytanie, na przykład w dzienniku, co to dla mnie znaczy, że jestem autorem? Co to dla mnie znaczy, wydanie książki? Książkę możemy obecnie wydać tak, jak chcemy. W każdym momencie. Ja mogę teraz usiąść, otworzyć Worda, napisać sto tysięcy razy jakieś jedno słowo, zrobić okładkę w Canvie, wysłać do Drukomatu i mam książkę wydaną. Tylko czy o to mi chodzi?
Kornelia: Ty to raczej byś romans napisała na wzór tych, które czytasz.
Anka: Nie, nie pod własnym nazwiskiem.
Kornelia: To jest taki mały żarcik, który może być nieczytelny dla niewtajemniczonych. Ponieważ ja nie przepadam za romansami, a często je redaguję, to zawsze podsyłam Ance, co mogłaby tym razem ciekawego przeczytać. A Anka je wchłania jeden po drugim z mojego polecenia. Dlatego tak żartuję.
Anka: Właściwie z niepolecenia.
Kornelia: Dziękuję Ci serdecznie za rozmowę i przypominam, że jeżeli ktoś chciałby dowiedzieć się, jak lepiej zarządzać sobą w trudnych chwilach, jak przełamywać swoje blokady i bardziej się ogarniać, jeżeli chodzi o pisanie, to zapraszamy na Instagram Anki, która mówi tam tylko o pisaniu i jeszcze więcej o pisaniu.
Anka: Tak, zapraszam serdecznie. Bardzo miło było z Tobą porozmawiać.
Kornelia: Dziękuję również.